Wy się wójta nie bójta!Tak w kabarecie „Dudek” śpiewał Jan Kobuszewski, zachęcając do solidarności mieszkańców wsi i stanowczej postawy względem egoistycznego bohatera ponadczasowej piosenki Wojciecha Młynarskiego „A wójta się nie bójta!”. Trudno się temu dziwić, skoro nasi reprezentanci w urzędach gmin, miast i w Sejmie zazwyczaj czują się bezkarni podczas sprawowania władzy. I bynajmniej nie jest to cecha przypisywana tylko współczesnym władzom samorządowym.
Do dziś w potocznej mowie spotykamy powiedzenie: „do wójta z tym nie pójdziemy”, wyrażające chęć porozumienia i dogadania się w danej sprawie bez ingerencji osób trzecich. Skąd wzięła się aż taka rola wójta w rozstrzyganiu sporów, że utrwalona została w staropolskim zwrocie? Wyjaśnienia tej sprawy szukać należy w zamierzchłych czasach, kiedy to urząd wójta był jednym z najważniejszych na danym terenie.
Na ziemiach polskich wójtowie pełnili swoje obowiązki już w XII wieku. W średniowiecznej Polsce był to urzędnik książęcy stojący na czele miasta lokowanego na prawie niemieckim. Wójt był najpierw tzw. zasadźcą, czyli organizatorem miasta na podstawie dokumentu lokalizacyjnego, a następnie w stosunku do miasta reprezentował pana miasta, dla którego ściągał opłaty. Jako uposażenie otrzymywał on pewną ilość siedlisk, zwanych wójtostwem, wolnych od danin, część z kar i opłat sądowych, czynsze z określonych kramów i część czynszów płaconych przez osadników na rzecz pana. Funkcja wójta była dziedziczna. Zygmunt Gloger w Encyklopedii Staropolskiej odnotował, że za Piastów wójt, zwany niekiedy rychtarzem, jako zwierzchnik miejski to znaczył dawniej w miastach, co dziś burmistrz lub prezydent, a przytem posiadał jeszcze władzę sądową. (…) Mieli oni oddzielne przywileje i wolni byli od stawania zbrojnego pod chorągwią.
W XIV–XVI w. funkcję wójta pełnił urzędnik mianowany przez radę miejską. Od XVI wieku spotyka się również instytucję wójta po wsiach zorganizowanych jako gromady, posiadających samorząd. Wójt razem z przysiężnymi (ławnikami) stanowił wiejski sąd ławniczy i kierował zarządem spraw gromadzkich. Zygmunt Gloger pisał: Po wioskach był przywódcą i jakby obrońcą włości wójt dziedziczny i sądził osobiście lub przez swego zastępcę, wybierany przez gromadę a zatwierdzany przez pana lub wybierany przez pana a zatwierdzany przez gromadę. Wójtami nazywano od XVII wieku także sołtysów wiejskich; takim sposobem wójci wiejscy doby jagiellońskiej zastąpili większość sołtysów doby piastowskiej. Tak ukształtowany system władzy utrzymał się do końca II Rzeczypospolitej.
W Królestwie Polskim po uwłaszczeniu włościan w 1864 roku wójt stał się naczelnikiem gminy wiejskiej. Wincenty Witos, najsłynniejszy wójt minionego stulecia (w rodzinnych Wierzchosławicach pełnił obowiązki wójta w latach 1908–1931) tak pisał o wójtach (lud. wójciach) na wsi galicyjskiej początków XX wieku:
Wójt w tym czasie to wielkie było słowo i niemały urząd. Wójt rządził niepodzielnie, sądził, wyrokował, karał i to prawie bez żadnej apelacji. Prawa, ustawy i przepisy dla niego wcale nie istniały, bo prawem bywał on. Wiedział zresztą, że się nikt skarżyć nie ośmieli do żadnej wyższej władzy, a gdyby się i skarżył, nie zda się to na nic. I nie zdało się! Gdyż władze zawsze były za nim. Nic dziwnego, że wójcia często z dumą powtarzali: „Od mojego wyroku nie ma rekursu, chyba do Pana Boga”. Urząd wójtowski najczęściej zajmował się sprawami o zaoranie miedzy, wypasienie trawy, kradzieże popełnione, a często i niepopełnione, awantury nocne, granie bez zezwolenia, zaniedbanie warty gminnej albo kościelnej, obrazy honoru wynikające ze swarów codziennych, czasem obrazy władzy wójtowskiej, a nieraz także naruszenia cnoty i moralności. Miał też niemało spraw, przez władzę wyższą mu przydzielonych. Sądy te z nastaniem całego ceremoniału odbywały się przeważnie w karczmie „Pod Borem”. Dla dodania sobie powagi, a może i zapewnienia bezpieczeństwa, sadzał wójt koło siebie kilku asesorów, uzbrojonych zawsze w potężne lagi urzędowe, którymi sobie nieraz pomagali do ujawnienia winy upartego delikwenta.(…) Decydowały zaś przy tych sądach niemal zawsze, jeżeli nie specjalne względy lub zemsta osobista, to piwo, flaszka wódki albo także srebrny reński wciśnięty nieznacznie wójtowi do ręki. Patrząc na to ludzie ściskali zęby i po cichu wzywali klątwy i pomsty bożej. (…) Mimo to, jak przychodziły wybory do rady gminnej, nikt się prawie na nie zjawiał, oprócz rządzącej kliki. Nieraz musiał wójt przymusem spędzać ludzi, ażeby starczyło przynajmniej na utworzenie komisji wyborczej. Dziwni doprawdy byli to ludzie. Umieli płakać i narzekać na straszne naprawdę wyrządzane im krzywdy, ale nic nie chcieli zrobić, ażeby tych krzywd i krzywdzicieli pozbyć.
Chyba dlatego polskie przysłowie mówiło: Jaki wójt, taka i gromada. Inne ostrzegało: Idąc do wójta, oba się bójta. Najlepszym wyjściem było więc unikanie rozstrzygania spraw przez wójta.
Urząd wójta utrzymano w Polsce międzywojennej, w PRL istniał do 1950 roku, kiedy to jego kompetencje przyjęły nowo utworzone prezydia gminnych rad narodowych i ich przewodniczący. W 1990 roku przywrócono urząd wójta reprezentującego rząd na terenie gminy i wybieranego przez samorząd lokalny. Od 2002 roku wójt jest wybierany w wyborach powszechnych, równych, bezpośrednich, w głosowaniu tajnym. Wybory przeprowadza się łącznie z wyborami do rad gmin.
21 listopada odbędzie się pierwsza, a 5 grudnia tura wyborów samorządowych. Wybierzemy prawie 2,5 tysiąca prezydentów miast, burmistrzów i wójtów oraz ponad 50 tysięcy radnych różnych szczebli. Czy po tegorocznych wyborach dawne przysłowia o wójtach pójdą w zapomnienie? |