Od elewacyjnej do tylnej ściany,
Piętro po piętrze, od drzwi do drzwi,
Urząd Skarbowy wypucowany,
Wprost idealną czystością lśni.
Mieni się krzeseł, szaf politura,
Pachną firany u naczelnika,
Numerowane, przestronne biura,
Czekają na nas, na podatnika.
Nawet estety wzrok gmach ów cieszy,
Ciężko oderwać się jest gałkom ocznym,
A tu, cholera, nikt się nie śpieszy
Przyjść z rozliczeniem, choć czas już, rocznym.
Miast w zacne progi ruszyć z kopyta,
(Leń jeden z drugim spokój by miał!)
Na dzień ostatni złożenie PIT?a,
Taki odkłada, jakby się bał.
Nie ma się przecież czego obawiać!
Nie ma co zwlekać, trwać do ostatka.
Wszak sam minister raczył już mawiać,
Że urząd teraz czuły jak matka.
Choć przy wejściowych drzwiach nikt nie klaszcze,
Z chlebem i solą też nikt nie śpieszy,
Jak będzie trzeba smutnych pogłaszcze,
Zdesperowanych wesprze, pocieszy.
A i urzędnik kruchą istotą
Więc nie udźwignie PIT?ów tysiąca,
Na czas nie zdąży z pilną robotą
Gdy piękny kwiecień dobiegnie końca.
Nie mogę zatem i ja pozwolić,
By urząd czekał, presji ulegnę.
Zamiast kawałki głodne pitolić,
PIT?a wypełniam i już z nim biegnę.
|