Z pompą, odświętnie, pełne urody,
Ruszyły w miasto różne pochody.
Twórcy, wytwórcy, znawcy, hobbyści,
Mkną ciut dla pucu, ciut dla korzyści.
Każdy osobno, z innym okrzykiem,
Choć wszyscy mówią jednym językiem.
W pierwszym pochodzie ? ooo, kupa braci!
Idą bezzębni, z nimi szczerbaci.
Lecą petardy, granaty, bomby,
Popsute zęby i złote plomby.
Nad nimi hasło, jak zwiędły liść,
By wszystko łykać, broń Boże gryźć!
Tuż przy pochodzie, gdzie gołe szczęki,
Mkną przeciwnicy tańca, piosenki.
A z osiem osób tam zapier?!
Wrogowie twista, Dody, Nergala.
Do szkół wprowadzić chcą, nie bez racji,
Wykłady z musztry i z recytacji.
W trzecim pochodzie cisi jak mnisi,
Idą ? nie skini! ? zwyczajnie łysi.
Ten marsz spokojny, kroczą w milczeniu,
Jakby w żałobie po owłosieniu.
Żądają skromnie, bez żadnych krzyków,
Zakazu reklam nożyc, grzebyków.
Ulicę dalej gwar, niezły szmerek,
To mkną kibice szachów i bierek.
Niosą ogromne laufry, królówki.
Kogo spotkają lutują z główki.
Ci nie chcą zyskać, nic nie wyzwolić,
Idą po prostu wszystkim wpierd?!
Kolejny pochód znów inne treści.
A tych pochodów jest ze czterdzieści!
Manifestują, proszą i każą,
Każdy oddzielnie, więc z inną twarzą.
Tam małolaci, tu dziad z piernikiem,
Choć wszyscy mówią jednym językiem.
|